Serdecznie nie pozdrawiam parki Ukraińców, którym z uprzejmości wynajęliśmy pokój. Na początku był jeden Ukrainiec, wdzięczny że ma gdzie mieszkać, towarzyski, zapracowany, wracał jedynie na wieczór. Dało się go lubić. Po paru miesiącach poznał Ukrainkę która to przychodziła codziennie, normalna sytuacja mogło by się wydawać, zakochali się itd. Ale... dziewczyna była u nas dzień w dzień, jak raz przyszedł bez niej to myśleliśmy że zerwali. Chcąc nie chcąc ona była non stop (chociaż mieszkała w akademiku) i mieliśmy +1 osobę na chacie, nawet jak jego nie było. Pomyśleliśmy, że skoro tu jest i już dorzuca nam się do rachunków to jak się wprowadzi to się nic nie zmieni.
Boże, przeklinam ten dzień. Jak zaczęła przynosić swoje rzeczy to ich pokój zamienił się w sklep wszystko po 5 zł. Nie nasza sprawa, ich pokój ale zaczęło przybywać nieumytych naczyń w zlewie i zrobiło się ich za dużo na suszarce. Zaczęło się robić ,,duszno”. Delikatne rozmowy jak my tu robimy, że zmywamy, sprzątamy i przecieramy blaty od razu i każdorazowo, były akceptowane ale na tym koniec bo stan na chacie nie zmieniał się. Ich gary stały w zlewie po tydzień nieraz dwa, my musieliśmy zmywać swoje od razu bo po prostu nie było miejsca już na nasze (zniknął nasz komfort że można zmyć jutro np.). Wiedzieli, że zmywamy więc podtykali nam swoje, tłumacząc że to nie ich (klasyk prawda?), na początku nie mieliśmy z tym wielkiego problemu żeby zmyć parę rzeczy jeśli już myliśmy swoje ale zaczęło nas to drażnić a kolejne rozmowy przynosiły efekt na max 2 dni. Chlew non stop, żebym zrobił sobie żarcie to najpierw musiałem ogarnąć po ich wizycie w kuchni.
Nerwowa sytuacja na chacie rosła. Padło parę słów. Nagle… faktycznie coś podziałało, mniej garów w zlewie, prawie w ogóle. Myślę, w końcu! Ale nie… po prostu przestali wynosić je do kuchni żeby im nie truć głowy. Luzik, problem zniknął, chwila oddechu (pozornie), bo zaczęło brakować wolnych sztućców i talerzy (nawet naszych, bo na początku było całkiem nieźle i się dzieliliśmy). Znowu rozmowy - skutek max 2 dni. Kilkukrotnie zaglądając do ich do pokoju, pytając o coś, w momencie otwarcia drzwi fala ciepła waliła w twarz. Ogrzewanie na maksa, okna na 4 spusty i grzanie dupy. W takiej sytuacji radziliśmy trochę przewietrzyć chociażby po nocy bo straszny zaduch. Gdzie tam… po co. Wyobraźcie sobie taką saunę z nieświeżym powietrzem i aromatami parujących nieumytych talerzy, kubków itd. U nich było tak non stop.
Po pewnym czasie takiego mieszkania z ich pokoju dało się wyczuć dziwny lekko kwaśny zapach, który to przenikał do części wspólnej, po każdorazowym otwieraniu przez nich drzwi. Tak, to mieszanina tego wszystkiego razem ze szczyptą pleśni w naczyniach i widocznym już grzybowym nalotem na ścianach. MASAKRA! Następne rozmowy - zaczęli wietrzyć ale otwierając przy tym drzwi od pokoju. Gdy wychodzili zamykaliśmy je bo nie dało się tak żyć. Pleśniejące ich żarcie w lodówce szybko namierzaliśmy i mówiliśmy, ogarnęli ale tylko jak się im powiedziało. Masa dziwnych słoików z niewiadomą zawartością to norma ale teraz czas na kulminację.
Ich przysmak, gotowane ziemniaki z mlekiem, jajkami i octem. Trzymać tego w pokoju już się nie dało to do lodówki - dłużej wytrzyma. Ale że non stop jarali jointy i mieli sprane łby to zapomnieli na 2 tygodnie o takich ziemniakach i stało to na górnej półce w wysokim garnku więc nikt tam nie zaglądał. Czas leciał a to stoi. Pora na porządki także w lodówce. Zaglądam… i widzę to co wy na zdjęciu… Prawie zarzygałem kuchnie. To gówno stało 2 tygodnie w naszej lodówce… Więc wrzuciliśmy im to do pokoju pod ich nie obecność (nikt tego nie będzie sprzątał). Niedługo potem, ona wraca i co?! Wyjmuje garnek z pokoju i do zlewu w takim stanie, następnie wychodzi z chaty. To my znowu im to do pokoju, ona wraca i idzie spać z tym czymś w pokoju. Ogarnęli to na drugi dzień dopiero (widocznie poszła spać z tym garnkiem na głowie).
Kabaret? Podchody? Wszystko naraz bo już nikomu się nie chciało z nimi gadać, a ten garnek przelał czarę goryczy. Jeszcze dużo wcześniej zaczęli trzymać swój warzywniak w pokoju razem z owocami, to wszystko w tym pokoju, wiadomo że kwitło. Na chacie zaczęły się pojawiać muszki owocówki, parę nikomu nie przeszkadzało ale pewnego razu ów Ukrainiec mnie woła i pyta czy ja też w pokoju mam tyle muszek, wchodzę do nich a tam na suficie uwierzcie bądź nie, siedzi 1000 takich owocówek! WTF! Pyta się mnie czy ja tez tyle mam. Stwierdził że te muszki muszą wlatywać przez jego okno bo ma od ulicy. Co lepsze inny współlokator też miał od ulicy i ani jednej.
Kiedy nadszedł na nich czas bo atmosfera była iście toksyczna zrobili sobie z pokoju małą kawalerkę, do kuchni to już nawet nie chodzili tylko kibel-pokój, żarcie robione w pokoju a śmieci wystawiali za (uwaga!) drzwi pokoju, tyle ze wyrzucali je sami… Po wyprowadzce zostawili syf i rozjebane łóżko nikomu nie mówiąc a naloty na ścianach zakleili papierem na prezenty. Pokój do remontu. Odgrzybianie pokoju zajęło 10 minut a oni mieszkali tak rok!!! Największy grzyb był od strony łóżka, które było w rogu więc zaklejone papierem naloty inhalowały ich 24/h. Pierwszy raz w życiu widziałem soczyście różowego grzyba na ścianie.
Wielokrotne upominanie o porządek spotkało się raz z taką odpowiedzią: ,,Nie uważam żebym był jakimś brudasem.” Nigdy więcej współlokatorów a do ukraińców mamy wstręt. Jak to czytacie to serdecznie nie pozdrawiamy. Chuj Wam w dupę! Na chacie powrócił ład i porządek ale zepsutą atmosferę i niesmak dało się po nich odczuć jeszcze długo.
P.S. Niestety na zdjęciach nie widać delikatnej waty która to prawie już wychodziła z garnka.
xD
OdpowiedzUsuń