Przejdź do głównej zawartości

Karyna z Ukrainy

Zanim wprowadziła się Ona, długo myślałam, że te wszystkie historie o Ukraińcach są mocno przekolorowane. Nie bądźmy ksenofobami, przyjechała z daleka, za chlebem.. Zupełnie jak Nasi na zachodzie. Przyjęłyśmy wraz z Ewą nową współlokatorkę z Ukrainy, grzeczną i cichą myszkę – wydawałoby się. Kompletnie nieświadome tego, co miało nas czekać. 

Zaczęło się niewinnie – od nie spuszczania wody w toalecie (argumentowała to tym, że nie chciała nas budzić w nocy), po pozostawianie cuchnących śmieci w samym progu drzwi wejściowych (często na cały weekend), na oszczędzaniu wszystkiego do szpiku kości i rozcieńczaniu środków czystości i wszelkiej maści płynów kończąc. 

Płyn do naczyń używany kończy się, jeśli ktoś spędza w kuchni dużo czasu to kończy się nawet sprawnie. Oczywistym jest, że jak się (s)kończy to należy kupić nowy, ale nie.. Lepiej nalać do niego wody. Raz, drugi.. dwudziesty? I zamiast płynu ubywać, jej płynu przybywało. I tak z czasem stał się on płynem homeopatycznym, bo płynu w płynie było tyle, co leku w oscillococcinum. Naczynia jednak były czyste, a nasze płyny (w konsystencji 1:1) jakoś szybciej niż zwykle się kończyły. Wniosek więc nasuwał się jeden – korzystała z naszych. Nie sposób przecież umyć /doszorować przypaloną patelnie czy garnek samą wodą, a w jej diecie oprócz chipsów, którymi uwielbiała szeleścić już od 6 rano, królowała głównie smażona cebula z cebulą doprawiana cebulą lub przypalona kiełbasa. 

Podobnie było z papierem toaletowym – każda miała swój zestaw, a jednak odkąd z nami zamieszkała, papier i mnie i Ewie kończył się znacznie szybciej niż zwykle. Pewnego dnia miarka się przebrała i zrobiła mi awanturę, że to ja zepsułam jej płyn do naczyń, „bo on jeszcze wczoraj taki nie był”. Cóż, woda z czasem kiśnie i zmienił się kolor wody płynowej. Zagroziłyśmy jej, że jeśli nie potrafi dostosować się do standardów czystości to niech sobie kupi swoje wyposażenie kuchni i niech nie korzysta z naszych, wspólnych. Od tamtej pory trzyma swojego Ludwika u siebie w pokoju w przekonaniu, że to MY jej podbieramy płyn. Ona ma wszystko swoje i nikomu nic nie bierze – cóż, obie z Ewą miałyśmy odmienne wrażenie.

Hitem było to, że ona nie rozstawała się ze swoim laptopem ani na krok. Całymi dniami, bo nigdzie po pracy ani w weekendy nie wychodziła, siedziała w pokoju i oglądała jakieś ruskie niewiadomoco. Jak zgłodniała i poszła robić kanapkę do kuchni, obowiązkowo z laptopkiem. Potrafiła jeść jedna kanapkę 20 minut, aż nie skończył się odcinek. Zjadła, i znowu laptop pod pachę i do pokoju na resztę dnia. Niby nic, ale jak się brała za obiad, to pół dnia potrafiła oglądać jakieś seriale, wiadomości w kuchni po rusku co doprowadzało nas do szału. 


Zanim jednak za obiad się wzięła, słychać ją było chyba na całej klatce schodowej. Z gracją słonia zawsze musiała przekopać się przez talerze, garnki, potrzaskać szafkami i wszystkim czym tylko się dało. Oprócz tego notorycznie, zwykle w godzinach wieczornych i nocnych rozmawiała, a raczej krzyczała z kimś na skype. Gdy któraś z nas zwróciła jej uwagę, z pretensją odparła, że ona tu przecież nikogo nie ma i rozmawia ze znajomymi z Ukrainy.


Jak już wcześniej napomniałam, jej ulubionym i JEDYNYM środkiem czystości była woda. Woda i jakaś szmatka bardzo wielokrotnego użytku niewiadomego pochodzenia. Robiąc sobie którejś niedzieli obiad – bo długi czas tylko w niedziele sprzątała. Może później ją ktoś uświadomił, że niedziela jest od odpoczynku generalnego i przerzuciła się na sobotę – widzę, że moczy ścierę pod bieżącą wodą i idzie gdzieś. I tak kilka razy. Zaciekawiona poszłam za nią i widzę, jak jedzie tą szmatką meble we wspólnym pomieszczeniu gospodarczym. Gdy zapytałam, dlaczego tak robi, przecież mamy do tego środki czystości, odparła, że ona WOLI TAK I TAK BĘDZIE SPRZĄTAĆ. Czekamy tylko, aż panele zaczną odłazić, bo po co odcisnąć mopa, jak musi być widać powódź, że przecież umyła. Po jej „posprzątaniu” brzydziłam się skorzystać z toalety czy wejść do łazienki – wszystko pływało, było porozmazywane, ale ona nie widziała w tym nic złego – 5 min sprzątania i odhaczone. 


Jej mokre pranie potrafiło zajmować pralkę prawie 3 dni. Gdy wyjęłyśmy te śmierdzące już rzeczy na miskę, chcąc zrobić swoje, zostałyśmy obszczekane, jakim prawem ruszamy jej rzeczy?! Następnym razem, gdy zasugerowałam jej, że chyba zapomniała o swoim praniu zapytała - jak długo DOKŁADNIE pranie może być w pralce? 


To jedynie kilka absurdalnych sytuacji jakimi nas raczy nasza Karyna z Ukrainy. Historia może niezbyt piekielna w porównaniu z innymi czytanymi tutaj, jednak wiem jedno – jestem w stanie uwierzyć we wszystkie historie nt tych ludzi i że nigdy w życiu nie wynajmę mieszkania z Ukarińcami.

Nadesłane na: https://www.facebook.com/ch.wspollokatorzy/

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

10 najbardziej wkurzających zachowań współlokatorów.

Po całej tej masie wiadomości o Waszych współlokatorach jakie do nas nadesłaliście, wytypowaliśmy najbardziej wkurzające zachowania, Waszych współlokatorów. 1. Podłoga się klei, a pleśń w talerzach rośnie. Trzeba przyznać, że współlokator to nie perfekcyjna pani domu, ale jednak posprzątać po sobie by mógł. Ile razy już wymigał się ze swojej kolejki sprzątania? 5 upomnień żeby pozmywał to nadal mało? Karteczki nie skutkują, a my niestety nie znaleźliśmy na to jeszcze rozwiązania. 2. Łazienka to nie pokój, zwolnij ją czasem. Rano jest najgorzej, kiedy musisz godzinę czekać na łazienkę. Nawet upominanie się o jej zwolnienie nie zawsze działa. Próbowałeś wstawać pół godziny wcześniej? No tak, wtedy też już jest zajęta. Pozostaje Ci tylko czekać. 3. Ktoś zjadł moją owsiankę, czyli kradzież jedzenia. Kupiłeś sobie jogurt i czekasz na odpowiedni moment żeby go zjeść? Już za późno, Twój współlokator wziął go pierwszy. Na pytanie "Dlaczego?" odpowie Ci, że odkupi, a

Czas pandemii ze współlokatorami

Ze względu na pandemie musiałam wrócić do Krakowa i wynająć na szybko jakieś mieszkanie. Wiadomo rząd mówi, że koniec z koronawirusem to wszystkie firmy hulaj dusza koniec pracy zdalnej. Tak też było u mnie. Nowe mieszkanie  Wynajęłam super mieszkanko. Czyste, świetna okolica, ogromny pokój, dwie łazienki. W momencie gdy przywoziłam swoje rzeczy od tygodnia mieszkało tam dwóch facetów. Różnica między tym jak oglądałam mieszkanie a co tam finalnie zastałam była ogromna i tutaj już zaświeciła się lampka. W mieszkaniu syf, na podłodze z 2cm brudu, kurzu i nie wiadomo czego jeszcze. W łazience stoi zakiśnięte pranie. Na meblach kurz zmieszany z czymś co się zaczynało kleić. Stwierdziłam niech stracę, posprzątam, bo aż się chce rzygać. Wysprzątałam mieszkanie na błysk. W końcu pachniało i przede wszystkim było czysto. Zakupiłam oczywiście wszystkie środki do czyszczenia. Ku mojemu zdziwieniu do domu wszedł obecny lokator. Cześć cześć klasyczna gadka. W tym czasie ta osoba poinformowała mnie

Właścicielka mieszkania - Grażyna

Czytając sobie niektóre posty uznałam, że również chciałabym podzielić się moją historią. Miała ona miejsce rok temu, kiedy zaczynałam studia.  Zawsze wynajmowałam mieszkanie, bądź pokój z moim chłopakiem, jednak ówczesna sytuacja zmusiła mnie do szukania sobie pojedynczego pokoju i wiadomo jak to jest we wrześniu, takie w przyzwoitych cenach schodzą jak ciepłe bułeczki, także mając na uwadze ograniczony czas moich poszukiwań, dałam się złapać na piekło, które trwało jakieś pół roku, sama nie wiem jakim cudem wytrzymałam w tym miejscu TAKI KAWAŁ CZASU.  A więc jak już można się domyślić, nie traciłam czasu i wynajęłam pokój w pierwszym lepszym mieszkaniu, z właścicielką. Samotną cukrzyczką, bliżej 60-ki, ale jaką miłą! Już w dzień podpisania umowy poczęstowała mnie pierogami.  Piekiełko zaczęło się jednak dzień po wprowadzeniu się tam. Grażyna (tak ja nazwijmy). W noc kiedy miałam integrację z nowymi znajomymi, wróciłam o godzinie 1:30, nie pamiętam zresztą dokładnie. Cichut